Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Premiera książki "Stadion. Magia Bułgarskiej"

RED
Fot. materiały prasowe
30 listopada na wydawniczym rynku pojawi się książka "Stadion. Magia Bułgarskie" Józefa Djaczenki.

Autor stara się dać czytelnikowi odpowiedzi na wiele pytań. Czytelnik dowie się między innymi czy stadion naprawdę musiał tyle kosztować, kto zadecydował o jego wyglądzie, czy jaki wpływ na kształt poznańskiej areny piłkarskiej miała historia.

Patronat nad książką objęły poznańskie media, w tym "Głos Wielkopolski", portal "NaszeMiasto.pl" oraz "bułgarska.pl". Oficjalnym Patronem został również KKS Lech Poznań.

Józef Djaczenko to nie tylko dziennikarz, ale także kibic. Jego książka zabiera czytelnika na spacer w przeszłość po dawnym Poznaniu, w czasy, w których piłka dopiero zaczynała mościć sobie miejsce w sercach i umysłach poznaniaków.

Czytelnik trafia więc na Dębiec, szuka alternatywnej lokalizacji dla stadionu Lecha Poznań, by w końcu zasiąść na nowych trybunach przy ul. Bułgarskiej w czasie UEFA EURO 2012.

Józef Djaczenko,"Stadion. Magia Bułgarskie"
Wydawca: Wydawnictwo Square-Press.
Okładka: sztywna; ilość stron: 335; cena: 45zł

Książkę będzie można kupić: na stronie internetowej wydawnictwa square-press.pl, stronie internetowej oraz w autoryzowanych sklepach Lecha Poznań, Księgarniach Arsenał, Księgarni Jedynka

Fragment książki

Na żużlowy parking, pełen kałuż i wybojów wjechało kilka samochodów o błyszczących, kontrastujących ze smutnym otoczeniem karoseriach. Elegancko ubrani mężczyźni opuszczali pojazdy i przemieszczali się w kierunku budynku ni to biurowego, ni to przemysłowego o dziwnym, wysmukłym kształcie, z dużymi oknami i balkonami. Po lewej stronie mieli głęboką fosę, za nią na zielono majaczyły drzewa i krzewy, a na czerwono zbudowane z cegły fortyfikacje. Po prawej wznosił się stromy, porośnięty zaniedbaną trawą nasyp. Doszli do tunelu wydrążonego w tym nasypie, przez który spojrzeli na boisko piłkarskie widniejące w oddali, ale nie zainteresowało ich ono. Skierowali się w przeciwną stronę, do wejścia do siedziby Lecha Poznań. Budynek ten zwano nastawnią, co było aluzją nie tylko do kolejowych tradycji klubu, ale i do charakterystycznego kształtu tej budowli oraz do projektu, na podstawie którego została tu postawiona.

Portier znał ich z widzenia, bo większość z nich gościła tu wielokrotnie, więc nie stawiał żadnych pytań, lecz uśmiechnął się i gestem wskazał na schody, a potem podniósł słuchawkę telefonu i cicho zakomunikował o zbliżaniu się ważnych gości. Mężczyźni ledwo zaszczycili starszego mężczyznę spojrzeniem i ruszyli w górę. Na pierwszym piętrze minęli zamknięte drzwi z napisem „szatnia”. Na drugim piętrze skierowali się w prawo, do sekretariatu, gdzie wylewnie przywitali się z czekającymi na nich młodymi ludźmi.

– Przejdźmy od razu do salki konferencyjnej, tam będzie nam najwygodniej – zaproponował Radosław Majchrzak, prezes Lecha.

– Zaprowadzę panów – powiedział Michał Lipczyński, szef klubowego marketingu i członek zarządu. Obok stał Radosław Sołtys, wiceprezes Lecha. Milczał, ale plik dokumentów, które trzymał pod pachą świadczył, że jest dobrze przygotowany do spotkania.

– Znamy drogę, przecież czujemy się tu jak u siebie – stwierdził Maciej Frankiewicz, wiceprezydent Poznania. Miał rację, bo zanim doszło do tego spotkania, spędził tu na rozmowach wiele długich wieczorów.

– Dobrze spotkać się wreszcie w tak licznym i zacnym gronie – odezwał się Wojciech Ryżyński, mało wtedy jeszcze znany w Poznaniu architekt. Ruszył przodem. Tuż za nim do salki konferencyjnej wszedł Zbigniew Ławniczak z firmy zajmującej się obsługą inwestorów rozpoczynających interesy w mieście, prywatnie wielki kibic Lecha, przyjaciel i rówieśnik klubowych działaczy. Wskazał honorowe miejsce przy stole postawnemu mężczyźnie ubranemu w ciemny garnitur, białą koszulę, granatowy krawat. Jeżeli ktokolwiek w tym towarzystwie wyglądał jak biznesmen z prawdziwego zdarzenia, to właśnie on. Miejsca przy długim stole zajęli też pozostali uczestnicy spotkania.

Radosław Majchrzak podszedł do okna, uchylił je i spojrzał w kierunku korony stadionu, którą miał na wysokości twarzy. Z tego miejsca widać było tylko sfatygowane plansze reklamowe, ale prezes dobrze wiedział, co kryje się za nasypem, czyli trybunami. Gdyby stanął w miejscu, na które teraz patrzy, jego oczom ukazałaby się pustka rozciągająca się za boiskiem, aż po majaczące w oddali obiekty Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej i jeszcze bardziej odległy, nowocześnie zaprojektowany biurowiec przy Marcelińskiej. Kiedyś mieścił siedzibę państwowej firmy Teletra i wyglądał jak każdy inny biurowo-fabryczny budynek z czasów PRL-u. tych W latach dziewięćdziesiątych zmienił najpierw właściciela, a potem kształt.

Prezes pomyślał, że za jakiś czas także i w tej części Bułgarskiej wszystko się zmieni. Po to właśnie się spotykają, by przekształcić pustą przestrzeń za bramką w coś konkretnego, nowoczesnego. Dobry, pełen radosnego oczekiwania nastrój gospodarzy budynku klubowego nie może dziwić, bo oto nadszedł czas zakończenia długich narad, podjęcia ostatecznych decyzji.

– Czuję się, jakbym za chwilę zdawał maturę – pomyślał prezes Lecha. Miał prawo dobrze ją pamiętać, bo ledwo przekroczył trzydziestkę.
– Panowie, częstujcie się, nabierzcie sił, przed nami wiekopomne decyzje – zażartował wiceprezes Sołtys wskazując na stół z kanapkami i ciastkami.
– Zasadniczo wszystko ustaliliśmy. Trzeba tylko znaleźć optymalny wariant. I przekonać pana prezydenta, że miasto zrobi dobry interes – powiedział Michał Lipczyński wsypując cukier do kawy.

Biznesmen sięgnął po teczkę, wyjął z niej dokumenty. Swoje papiery na stole ułożył architekt Wojciech Ryżyński. Zaczęła się rozmowa, początkowo luźna, potem konkretna, dotycząca szczegółów planowanego przedsięwzięcia. A kiedy po dwóch godzinach dobiegła końca i uczestnicy spotkania zaczęli zbierać się do wyjścia, na twarzach gospodarzy obiektu zagościł uśmiech. Cieszyli się, bo zrobili bardzo poważny krok w kierunku zapewnienia Lechowi dobrej przyszłości. Nikt z obecnych nie uświadamiał sobie, że akurat w tej chwili, w budynku o kształcie kolejowej nastawni, wciśniętym gdzieś między pruskie fortyfikacje a nasyp pełniący funkcję stadionowej widowni, podejmowane były jakże ważne decyzje określające losy klubu, ale także wygląd dużej części miasta, jego rozwój, przebieg głównych tras komunikacyjnych, kształt dworca kolejowego, wielkość i funkcjonalność portu lotniczego.

Nie mogli przypuszczać także tego, że ich decyzje mają ogromny wpływ na promocję Poznania, budowę jego marki. Nie zajmowali się miastem, lecz klubem piłkarskim, choć znając historię kilku europejskich metropolii mogli zauważyć, że wielki i popularny klub ma na losy takich miast wpływ przemożny. Dla milionów ludzi Barcelona, Liverpool, Manchester zawsze kojarzą się z wielką piłką. Często przed całą resztą, np. słynnym deptakiem Rambla i fantastyczną architekturą Gaudiego czy Beatlesami.

Teraz opowiemy, jakie wydarzenia, jakie okoliczności doprowadziły do tego spotkania. Tak ważnego, że w miejscu jego organizacji trzeba byłoby przybić pamiątkową tablicę. Jeżeli do tego nie dojdzie, to tylko dlatego, że nastawni już nie ma. Została rozebrana w ramach przedsięwzięcia zapoczątkowanego w jej wnętrzu tego pamiętnego popołudnia.

Młodzi członkowie zarządu Lecha pracę na rzecz klubu zaczęli przed kilkoma laty. Słowo „praca” nie jest tu właściwe. Swoje zajęcie traktowali co najmniej jako misję, jako najważniejsze zadanie, z jakim się zmierzyli i któremu podporządkowali wszystko, z osobistym majątkiem włącznie. Postanowili najpierw zainicjować koniunkturę, a potem ją wykorzystać, stworzyć modę na kibicowanie Kolejorzowi. Zaczynali właściwie od zera, przejmując klub dołujący, prawie umierający. Klubowy marketing potrafili jednak rozkręcić w sposób niewiarygodny. Stale zwiększając popularność Lecha spowodowali, że na mecze waliły tłumy, jakich nikt tu nie widział od lat. Młodzi działacze mogli liczyć na aktywną pomoc jeszcze młodszych ludzi poświęcających wolny czas na tworzenie strony internetowej, programów meczowych, na organizację opraw stadionowych i wyjazdów na mecze swojej drużyny, wywieszanie bannerów informujących o najbliższym meczu. To była ogromna, pełna wielkiej pasji praca wielu osób. Musiała przynieść owoce.

Członkowie zarządu Lecha wywodzili się ze środowiska kibiców. Wiedzieli, jak najlepiej trafić do takich jak oni. Kibice tworzyli na trybunach widowiska ciekawe nawet dla tych, którzy nie interesują się futbolem. Sprawili, że Lech budził coraz większe zainteresowanie, a politycy, władze Poznania i biznesmeni zdawali sobie sprawę z potencjału marketingowego klubu i chcieli wykorzystać tworzącą się piłkarską koniunkturę. Ten mechanizm sam się napędzał. Im więcej kibiców przychodziło na stadion, tym większe było zainteresowanie mediów. Mówiło się o magii ulicy Bułgarskiej i o Lechu jako klubie kultowym.

Zrodził się kolos, który jednak stał na glinianych nogach, bo nieprawdopodobnie popularny, wywołujący olbrzymie emocje klub nie miał stałego źródła finansowania. Mnóstwo ważnych osób, w tym polityków chcących dobrze wypaść w oczach wyborców, zajęło się szukaniem sponsorów, stałych lub przynajmniej tymczasowych. Pomaganie Lechowi było modne, budziło zaufanie, pozwalało tworzyć dobry wizerunek. Po wielu spotkaniach i naradach władze i przyjaciele klubu orzekli, że stały dochód zapewnią jeszcze liczniejsi niż obecnie kibice. Trzeba ich jak najwięcej ściągnąć na Bułgarską. Ale jak tego dokonać, skoro obecne trybuny, w części zdewastowane przez niedokończoną operację wymiany ławek na eleganckie, pojedyncze siedziska nie mogły pomieścić więcej niż kilkanaście tysięcy osób, a przy brzydkiej pogodzie frekwencja dramatycznie spadała?

Odpowiedź była oczywista: trzeba rozbudować stadion. Nie po to, by kiedyś, za kilkanaście lat, organizować tam jakieś wielkie, promujące Poznań w świecie imprezy. Takie pomysły nie miały prawa zrodzić się w głowie największego nawet wizjonera. Także nie po to, by ktokolwiek zrobił na tym interes życia. I nie po to, by mieszkańcy mogli odczuwać wielką dumę z posiadania tak pięknego i wielkiego obiektu. Motyw był tylko jeden: trzeba pomóc klubowi stanąć na nogi, bo skoro budzi tak ogromne emocje, skupia na sobie uwagę całego regionu, a szczególnie miasta, to takiego zjawiska nie można lekceważyć. Warto je spożytkować.

I właśnie ustaleniu zasad gry przy budowie kawałka nowoczesnego stadionu służyło spotkanie w nastawni. Uczestnicy podjęli, a raczej zaklepali wcześniej podjęte decyzje. Zapalili zielone światło dla inwestycji, która za chwilę miała wystartować i przez kilkanaście lat budzić kontrowersje i emocje. Która także – można to powiedzieć bez nadmiernej przesady, bez cienia egzaltacji – zmieniła postrzeganie Poznania. Uczyniła go miastem znanym wszędzie tam, gdzie ludzie interesują się piłką nożną w dobrym wydaniu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Premiera książki "Stadion. Magia Bułgarskiej" - Poznań Nasze Miasto

Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto